Herbatę zieloną sporządza się z ciemnozielonych, błyszczących liści krzewu o białych, podobnych do jaśminu kwiatach. Zwany jest on herbatą chińską (po chińsku tsa, po łacinie Camellia sinensis, inaczej Theasinensis). Ponoć 4 tysiące lat temu kilka jej zielonych listków przypadkowo wpadło do naczynia, w którym gotował wodę sam chiński cesarz. Docenił właściwości uzyskanego naparu i zaczął go pijać dla zdrowia. Sława herbaty dotarła najpierw do Japonii, następnie holenderscy i portugalscy kupcy rozpropagowali ją w całej Europie.
Od końca dziewiętnastego wieku pili ją do niemal każdego posiłku wszyscy: bogaci i biedni, dzieci i starcy. Dlaczego? Bo rozgrzewa, ułatwia trawienie, poprawia samopoczucie, dodaje sił do pokonywania trudów dnia codziennego, a także - jest po prostu smaczna.
Na naszych stołach króluje herbata czarna, uzyskiwana z liści poddanych długotrwałej fermentacji. Herbata zielona, z liści wysuszonych, niefermentowanych - choć na Wschodzie uchodzi za wyjątkowo wartościową - do nas trafiła stosunkowo niedawno. Zdobyć nasze podniebienia pomogła jej opinia naukowców, że chroni przed nowotworami i opóźnia starzenie się tkanek. Hitem ostatnich lat stała się pu-erh. Jest to herbata czerwona, czyli częściowo fermentowana, która odznacza się specyficznym zapachem oraz smakiem. Ponieważ efektywniej niż pozostałe zapobiega odkładaniu się tłuszczu, zachwalana jest jako środek odchudzający.
Herbata zielona ma też swoje mankamenty. Zawiera bowiem dużo garbników, które utrudniają przyswajanie potrzebnych nam pierwiastków (Fe, Mg i Ca) i witamin (szczególnie B), a teina, która działa aktywizująco, w dużych ilościach może nadmiernie pobudzać, powodować zmęczenie i bezsenność.